Spoglądam na wczorajsze zdjęcia z nutką sentymentu. Bo znów miło było trzymać w ręku aparat, ale trudno nadążyć za tym czego wymagano ode mnie wczoraj. I tak podobała mi się końcówka dnia i zachód słońca a na jego tle...bocianie gniazdo, opuszczone już o tej porze roku.
A dziś zdjęcia małej i ten fragment Norah Jones... i przeszło mi przez myśl coś oczywistego a jednocześnie nadal nie potrafię sobie wyobrazić dlaczego to się musi dziać. Choć motam się sama z sobą, bo z jednej strony jestem temu wszystkiemu wdzięczna, z drugiej, chyba dla ich dobra wolałabym by było normalnie. Wiem jednak, że normalnie by nie było, więc o ich dobru tam trudno mówić tak na prawdę. Zatem chyba wszystko się zeruje, z małym przechyłem w naszą stronę.
Zawsze kiedy chcę coś tu napisać dzieje się coś dziwnego, w efekcie piszę o czymś innym, bo już nie umiem pisać otwarcie, o byle czym, tak jak kiedyś....wypluwając z siebie bezsens. I to co i tak piszę dla wielu jest bezsensowne, ale dla mnie to wszystko jest ważne i zrozumiałe. Wymowne. Takie moje.
Nie wyszło wczoraj tak jak mówiłaś, że może być. I teraz z jednej strony jest mi przykro, że czegoś takiego nie było, bo to źle świadczy o mnie samej, ale z drugiej strony... to nawet lepiej bo niczego nie komplikuje, nie utrudnia.
Och Boże. Co za lawina bezsensownych słów.