Jeszcze niedawno gdy na mojej klatce nocował bezdomny, przechodząc koło niego rano pomyślałam sobie, że gorzej już nie może być, że po atmosferze świątecznej po prostu nie pozostało nic, no bo jak mam się radować z tego de facto najważniejszego dla mnie święta w roku, kiedy inni, tacy jak on, nie mają nic. Pamiętam jak dziś, że pozostawił po sobie, nie tyle co 'bezdomny zapach', co jakieś okrutne uczucie beznadziei.
Kolejną rzeczą, która nie napawała mnie świątecznie być może był fakt, że nie miałam czasu poczuć tych świąt, codziennie biegając do biura. Dopiero w tym roku zrozumiałam, dlaczego moja mama co roku w wigilijny dzień była w biurze i wcale niekoniecznie miała ochotę krzątać się przy świętach...heh, wpadniesz we wrony i zaczniesz krakać tak jak i one...no coś w tym stylu. Także bijąc się w pierś rozumiem 'zniechęcenie'.
Nie bez znaczenia okazało się negatywne nastawienie znajomych...Ann. Tak Ciebie też...no Łukasz ty też dołożyłeś od siebie...a Marcinie nie wspomnę, choć wiem, że jest zapartym ateistą i wyśmiewcą rzeczywistości...no ale!
Także nie zapowiadało się, żebym się radowała. Aczkolwiek tak też nie było. Do tej pory nie noszę w sobie uczucia świątecznej radości...no bo w sumie tak po polsku to więcej do narzekania niż powodów do zadowolenia...ah te polaczki.
Jednak kłamstwem byłoby, gdybym napisała, że widok szczęścia na twarzy Kuby, uśmiech Gabi...nie podniosły mnie na duchu...no i dostałam potwierdzenie, że warto było w to wszystko zainwestować, choć co by nie mówić, tak jak w tym roku to nigdy nie zaszalałam...spłukałam się kompletnie.
Ubolewam jedynie nad tym, że zbyt późno wysłałam prezent dla Ann. i że tak z nim wyszło jak wyszło...Ann. przeczytaj najpierw list :) A po zapakowaną książkę masz się pojawić w PL. KPW? No;)
Choć się nie nastawiałam, to i mnie Mikołaj nie zawiódł...dostałam fajny, pięknie pachnący set, prześmieszny turban na głowę i interesujący zapach. I jestem zadowolona. Ot co!
Dziś siedzę sobie, choć chora, chrypliwa, rozgorączkowana i zakatarzona, rozluźniona po drinku wódka+limonka i jeszcze jedna mnie czeka...no i kupiłam sobie pina coladę. Mieliśmy po szklaneczce wypić wczoraj po Wigilii z rodzicami i z babcią...lecz babcia jednak nie przyszła. Martwię się o nią...trochę się alienuję od czasu śmierci dziadka...choć wcale się też nie dziwię, że Wigilia to dla mniej od dwóch lat bolesne święta bo 18 grudnia zmarł dziadek...ale...przecież nie może tak unikać ludzi...poza rodziną nie ma nikogo...i to choć ma 6 dzieci...liczyć może tylko na dwie córki tak na prawdę...reszta to pożal się Boże! I jestem świadoma tego co mówię.
No nic...także pina colada, drink, lazy hours vol.1,2,3... poluję na 4rkę....do tego zakupiony pakiet czasopism...w tym Zwierciadło (lubuję), Glamour (od tak dla pooglądania kolorowych zdjęć), Świat kobiety (w końcu kobietą jestem, lol) no i poradnik domowy (wbrew pozorom choć można by było powiedzieć, że gazecina dla starszych pań...ja lubię poczytać i przyswoić parę rad) ;)
No...nie chcę psuć tego posta pracą, ale czymże bym była gdybym nie wspomniała, że szefowa w Polsce świętuje pozostawiając mnie na 5 dni samą...w tym czwartek okazał się po prostu istną katastrofą bo Olsztyn zapragnął zwrotu do 27 co jest delikatnie mówiąc niemożliwe...no i zaczęło się...telefonów z 20 w dwie drogi...o-e, e-o, o-zakopane, zakopane-o....no i próba złapania winowajcy, który zawiódł i przestał odbierać telefony. Ostatecznie udało mi się poznać buraka 2010 roku, za jakiego ma go moja szefowa...ale co by nie mówić...interesującego buraka. :D Od poniedziałku dawaj dalsza tortura i próba wpisania odpowiedniej kwoty na przelewie...ciekawe kto da więcej. No i dostałam masę podziękowań, za to, że to zrobiłam, a wcale nie musiałam, przecież jestem tylko na stażu. Lecę bo Gabi zaraz wstanie....:)
Buziaki pchlaki.
Fotoreportaż: